Czas na punkt kulminacyjny wyjazdu – dwudniowe wejście na masyw Olimp. Uwielbiam góry za ich dostojność i spokój, za to, że zawsze dają mi możliwość wytchnienia, odpoczynku i zmuszają do zwolnienia – do powolnego kroczenia w wybranym kierunku. Góra bogów nie była wyjątkiem i, jak zwykle, zostałam w tyle 😀
Chciałabym móc napisać, że to przez zepsuty ekran w telefonie narobiłam miliony zdjęć – bo nie byłam pewna, ile z nich wyjdzie. Ale nie ma co się oszukiwać – i tak zrobiłabym ich za dużo, a potem trudno byłoby wybrać te najlepsze. Więc czego nie dopowiem słowem, niech dopowiedzą zdjęcia. A może kiedyś powstanie z tego wyjazdu także video z najciekawszymi fragmentami?

Dzień 2
Trasa: Szlak E4 Parking Prionia – Schronisko Spilios Agapitos
Długość: 6,67 km
Podejścia/Zejścia: 1009 m / 98 m
Czas: 3-4,5 h
Po małym zamieszaniu z samochodami, które wynajęliśmy niedaleko naszych apartamentów, wyruszyliśmy w drogę na szczyt. Po 1,5 godziny jazdy – szybkie przepakowanie, przebranie i ruszamy. Parking Prionia znajduje się na wysokości około 1100 m n.p.m., więc można powiedzieć, że prawie jedną trzecią przewyższenia mieliśmy już za sobą 😊


Na szlak ruszyliśmy około 10:00 i pewnie każdy z nas mógłby przebyć tę trasę szybciej, gdyby nie liczne przystanki na podziwianie krajobrazów, kózek i odpoczynek. Po prostu chłonęliśmy chwilę. Większa część trasy biegnie przez zalesiony teren – czasem zdarzają się kamieniste odcinki. Nadal jest ciepło, ale przynajmniej można schować się w cieniu.




Schronisko Spilios Agapitos, położone na wysokości 2100 m n.p.m., stoi na skale. „Pilnuje” go kilka psów, które wraz z turystami zdobywają Skalę. Ciekawe, ile razy w swoim życiu weszły już na górę? 🤔 Rozpościera się stąd widok na okoliczne góry oraz oddalone morze. Schronisko oferuje proste warunki – jedzenie, picie (w tym popularne spaghetti), koce i płatne narzuty (8 euro), więc nie trzeba dźwigać śpiwora. Można też wypożyczyć kask. No i jest zimna woda – tak lodowata, że prysznic przypominał kąpiel w igłach. Długo odwlekałam tę „przyjemność”, bo choć zimę lubię, to lodowate prysznice już nie. W końcu, pod presją znajomych (ale głównie z potrzeby umycia się po kilkugodzinnej wędrówce), zrobiłam to. I nie polecam – ale czasem trzeba 🥶

Na trasie i w schronisku spotkaliśmy kilkunastu Polaków. Część już schodziła, inni – jak my – planowali zdobywać szczyt następnego dnia. Porozmawialiśmy, wymieniliśmy się historiami i informacjami o dalszej trasie. Uspokoiłam się trochę, gdy usłyszałam, że znajoma jednego z nich – bez większego doświadczenia w górach – dała radę wejść na Mitykas. Niestety prognozy były jednoznaczne – około 12:00 miała być burza. Trzeba było ruszyć wcześnie.

Na szczęście, gdy już zasnę, to śpię jak kamień – nie przeszkadzało mi więc 15 osób kręcących się, chrapiących czy wydających inne odgłosy podczas snu.
Dzień 3
Trasa – cześć 1: Szlak E4 Schronisko Spilios Agapitos – Skala (– Mitykas – Skala) – Schronisko Spilios Agapitos
Długość: 6,9 km
Podejścia/Zejścia: 1849 m / 1962 m
Czas: 4-6 h ze zdobyciem najwyższego wierzchołka
Trasa – cześć 2: Szlak E4 Schronisko Spilios Agapitos – Parking Prionia
Długość: 6,1 km
Podejścia/Zejścia: 46 m / 924 m
Czas: 1,5-2 h
Szaleństwo – wstać przed 5:30, przed wschodem słońca, by wejść na „jakiś” szczyt. A jednak – większość z nas wyruszyła na szlak o 5:40. I nikt nie żałował. Oglądanie wynurzającego się z morza słońca na wysokości ponad 2200 m n.p.m. – bezcenne. Początkowo planowałam zostać w schronisku, ale jak inni ruszyli, to i ja. I dobrze.


Mniej więcej 800 metrów wyżej kończy się „zielona” część trasy i zaczyna otwarty teren. Trasa robi się bardziej stroma, ale nadal nie jest trudna.




Po około 3 godzinach ostatni z nas dotarli na Skalę. Stąd można wrócić albo kontynuować. Lewa droga prowadzi na Skolio – łagodniejszy wariant dla osób z lękiem wysokości lub zmęczonych. Prawa – przez Stefani – prowadzi na Mitykas. To najtrudniejsza część, eksponowana, bez zabezpieczeń.

Kaki Skala („schody płaczu”, „złe schody”) są strome i wymagające. Żółto-czerwone znaki, namalowane na kamineiach, pomagają, ale nie zawsze są widoczne. Warto iść w parze, by móc nawzajem pomagać sobie w wyborze kolejnych kroków. Kamienie bywają śliskie, czasem spadają – dlatego kaski są tak ważne!

fot. Antonina Baczyńska
„Tron Zeusa” to adrenalina, ale też wielka satysfakcja. Choć widoczność była słaba – gęste chmury ograniczały ją do kilku metrów, na szczęście na początku tylko z jednej strony – to i tak było warto. Dumna wracałam na Skalę. A ekspozycja? Nie taka straszna – jeśli nie masz lęku wysokości, choć w niektórych miejscach naprawdę było „ciekawie”.



Pogoda zaczęła się pogarszać. Gdy nasza ostatnia czwórka dochodziła już do Skali, zaczęło kropić. Potem deszcz się nasilał. Punkt 12:00 – burza z gradem. Takiego gradu jeszcze nie widziałam! Szlak zamienił się w potok. Zmokliśmy do suchej nitki, ale oczywiste było, że sie nie zatrzymujemy. Gdy dochodziliśmy do schroniska już nie padało, ale z mokrych ubrań można było wycisnąć całkiem sporą wannę 🥲

Na szczęście mieliśmy suche rzeczy i po odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę, a pogoda tylko się poprawiała. Na parking dotarliśmy po około 2 godzinach. Uczucie założenia suchych butów po tylu godzinach w mokrych – bezcenne. Nawet sucha para skarpetek, którą ubrałam na górze, robi różnicę.


Plaże Salonik leżą po drugiej stronie względem Olimpu. Przejazd obwodnicą wiązał sie niestety z korkami. A Greccy kierowcy? Nie Włosi, ale bardzo blisko 😉
Tego dnia, oprócz zdobycia szczytu, zapamiętam też kolację z chłopakami. Kierowcy pojechali oddać samochody i zjedli w centrum Salonik – wracając do tawerny, w której jadłam pierwszy grecki posiłek (i musiałam potem naprawiać telefon – nie omieszkali mi tego przypomnieć 🩷). My poszliśmy do kebaba. Kucharz otrzymał łatwe zamówienie. Szybko dostaliśmy identyczne zestawy dla chłopaków i moją „skromną” sałatkę grecką. Niby nic specjalnego, a jednak bardzo przyjemne wspomnienie.
Na koniec dnia spacer nad zatokę. Restauracje wciąż tętniły życiem, a woda miała ponad 20 stopni – idealna, by zamoczyć nogi albo wskoczyć cały.
Dzień 4
Pierwszy dzień pełnego relaksu – plażing, smażing, kąpiele w morzu. Nie wszyscy lubią ponad 35 stopni, ale znaleźliśmy miejsce dla każdego. Było słońce, cień, morze i sklep 10 minut spacerem – czego chcieć więcej? Może tylko kremu z filtrem, stroju kąpielowego, czegoś do picia i dobrej książki. O wszystko zadbaliśmy. Nawet o pyszny obiad, spacer po miasteczku i pamiątki.

Zwykle podczas wyjazdów to ja jestem centrum informacji – albo wszystko ustalam, albo o wszystkim wiem. Tym razem kolację, wspominaną już w pierwszej części (za 5 euro/os.) przygotował ktoś inny. Nie wiedziałam zbyt wiele (i zadawałam milion pytań – wybacz, organizatorze 😁). Było to ciekawe doświadczenie – wyjść ze swojej strefy komfortu. Przyjemnie było oddać kontrolę, ale też trochę dziwnie. Chętnie powtórzę to częściej – może stanie się to naszą małą tradycją?


Dzień 5
Niestety – dzień wyjazdu. Warszawa leciała wcześniej, więc po wymeldowaniu ruszyli na lotnisko. My – jeszcze raz na plażę. Tym razem z większym respektem do słońca – każdy już czuł je na skórze. Po krótszym plażowaniu – ostatnia grecka obiedokolacja, spacer nadmorską promenadą, powrót do apartamentów po rzeczy i odpoczynek na klimatyzowanym lotnisku.

– będący częścią komunikacji publicznej
Czekała nas nocna jazda z Krakowa do Poznania – warto byłoby chociaż spróbować się trochę przespać. Nasz lot był opóźniony, ale krócej niż zapowiadano. W końcu wylądowaliśmy i bezpieczny wróciliśmy do mieszkań.

„Podróżowanie sprawi, że zaniemówisz z wrażenia, a potem zamienisz się w gawędziarza.”– Ibn Battuta
I dokładnie tak było. Idąc po masywie Olimpu, czułam się jednocześnie maleńka i silna, obecna i oderwana od codzienności, z zachwytem i respektem podziwiałam otaczający mnie krajobraz. Wspólna wędrówka, rozmowy, śmiechy, plaże, kolacje i spacery, ale też chwile ciszy, gdy byłam tylko ze sobą – wszystko zostawia ślad, buduje wspomnienia.
Pisząc ten wpis, czuję, że ta podróż wciąż we mnie jest. I choć wróciłam już fizycznie, mentalnie jestem tam jeszcze trochę – między schroniskiem a zatoką, między słońcem a gradem, między górą a greckim kebabem. Bardzo chętnie się nią dzielę i zachęcam do zdobywania swoich Olimpów – bo każdy z nas ma swoją górę bogów.


Dodaj komentarz